Andrzej
Poprostu
Pomalowałem trochę ścian, coś tam narysowałem. Ale czy ma to jakieś znaczenie? Większą część dorosłego życia spędziłem na ulicy malując ściany i różne mniej lub bardziej standardowe przestrzenie. Od małych kibli po kompleksy budynków. Ciężko to zliczyć bo dawno straciłem rachubę. Tworząc od początku sceny street art w Polsce, kiedy królem było jeszcze graffiti a nikt niestudiujący hiszpańskiego nie słyszał o muralach, mam spory kłopot z etykietami. Najbardziej czuję się ilustratorem. Ilustratorem przestrzeni. Nie przypiętym do kultury, ideologii czy polityki, ale szukającym własnej drogi. Jako że zawsze miałem problemy podążaniem nieswoimi szlakami. Każdemu pandemia coś dała i coś odebrała. Mi dała zejść na ziemię ... a jednocześnie daleko odlecieć. Zszedłem z kilkunastu metrów ponad chodnikami i zasiadłem do biurka. Tego miejsca, którego unikałem przez wiele poprzednich lat. Jednocześnie pojawiła się przy mnie kolorowa para z Egiptu: różowy kot i niebieski pies. Któregoś dnia zwyczajnie pojawili się znikąd, ale po miesiącu miałem uczucie jakbyśmy towarzyszyli sobie od zawsze:
niebieski i różowy
pies i kot
męstwo i kobiecość
rozum i serce
słońce i księżyc
prawo i lewo
złoto i srebro
Przez kolejne dwa lata przewędrowaliśmy z moimi egipskimi pupilami przez masę mediów plastycznych (ilustracja, malarstwo, ceramika, instalacja, grafika warsztatowa, mural, haft etc), kilka miast, garść eventów, zawiśliśmy z kilkudziesięciu domach aż w końcu zrozumiałem że poznając ich poznaje coraz bardziej siebie. Początkowe jak myślałem przekleństwo związane z odcięciem od ulicy, okazało się błogosławieństwem. W końcu zacząłem robić rzeczy które zawsze chciałem a nigdy sobie na nie nie pozwalałem. Pies i kot nadali nowego toru mojemu życiu i zaprowadziły mnie w miejsca o których nigdy nie śniłem że się znajdę.
Prometeusz zapukał któregoś dnia. Bez ostrzeżenia czy zapowiedzi. Przypomniał o tym co za zakrętem, co za plecami, w najciemniejszej dziurze gdzie nie chcę patrzeć albo się boję. Zrozumiałem, że pies i kot nie byli jedynie ładnym zręcznym tematem, który mi się fajnie rysuje. To było poznawanie na nowo siebie. Baczne obserwowanie co ze mnie wychodzi. Spotkanie z Prometeuszem było naturalna konsekwencja tej podróży. Posprzątaniem w piwnicy. Ale najpierw trzeba było zrobić pierwszy krok w dół. Przywitanie się ze starymi dobrze znanymi fascynacjami. Z mrokiem i obłędem. Spojrzeniem mu w oczy z lekkim uśmiechem.
Zapraszam Cię do mojej małej świątyni poświęconej najbardziej znanemu złodziejowi w historii. Ale też mojemu osobistemu przyjacielowi.
Do mroku i odrobiny światła
Andrzej Poprostu
Koordynacja i realizacja wystawy:
Tomasz Wlaźlak
Back to Top